Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszystko — da — ani się zawaha, ani pożałuje! Tego nie potrafi ni głupi, ni cham! Na to potrzeba wiele razy wszystko stracić, wszystko oddać! Powiadał mi mój dziad — co był w insurekcji z panem — że nawet podjezdek w stajni nie ostał, a sprzedali nawet guzy od szat. A jak się mój dziad frasował — to pan się śmiał: „Co się krzywisz, jakbym na marmuzele stracił! Rzeczypospolitej dano — skrypt mam“. I szramę głaskał na twarzy! — Zadumał się Odrowąż, fajka mu zgasła i potem, jakby do siebie, zamruczał.
— Jaśnie wielmożna Pani. Trza jej wszystko dać. Tak się należy!
Wytrząsł fajkę, wstał — wziął za wiosło — i pchnął czółno.
— Poprobujemy na Pohybelniku — tam jazie okrutne się trafiają, a może i sum z głębi na mieliznę wyjdzie.
Pokręcił głową Rosomak.
— Tam spód torfowy, jałowizna, zimno. Kierujcie przez jezioro — na zalany ług.
Rozpoczęły się znowu łowy.
— Wuju, — zaczął prosić Coto, — żebym ja raz sprobował! Już widzę ruch ryby — już rozumiem jak wuj nakrywa! Raz jeden sprobuję!
— Niech zbędzie ochoty! Tu płytko; nie grząsko. Niech się skąpie — woda ciepła! — poparł go Odrowąż.
— Co się mam skąpać! Potrafię!
— Na wszelki wypadek zdejm koszulę i zzuj chodaki! — rzekł Rosomak.