Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Skarby!
— Jak co, komu! Dobrze uciechę sprawić. Jako mnie kiedyś chorążego strzelba! Nie znaleźliście przypadkiem?
Potrząsnęli głową; była to manja starego odnalezienia strzelby — ukrytej w czasie powstania.
Pantera dostał parę przepysznych rzemiennych chodaków, a resztę zawartości kobiałki stary zaniósł do śpiżarni.
— Magda napchała jaj i manny. Powiada, że czajcze się sprzykrzą! A teraz dajcie no robotę — i powiadajcie — jak się wam wiodło od przybycia.
Zaczęły się opowieści. Stary wziął się do wiązania sieci, oni do swych robót.
Przed obiadem Coto wymknął się za Panterą do obrządku zwierząt — i spytał.
— To ów sławny Odrowąż. A on kto właściwie?
— Mędrzec nad mędrce — w leśnym bycie. On to z nami chałupę stawiał, on nas wszystkiego, co umiemy uczył. A dla niego niema nic nieznanego tutaj.
— A on chłop. Bo mnie się zdaje, jakby z Matejkowskich rycerzy ożył.
— Jego pradziady byli dworzanami pradziadów Rosomaka, kiedyś, jak cały ten szmat lądu i wody do tego rodu należał. No i tak trwało przez wszelkie katastrofy. Ten Odrowąż był ze stryjem Rosomaka w powstaniu, uratował go od śmierci i Sybiru — wywiózł za granicę, i ledwie go ubłagano, zmuszono, by przyjął folwark w nagrodę. Ma tedy folwark, dworek, jedynaczkę córkę — tak urodziwą jak ziemia w Maju,