Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ruszyło gu sumienie. Chce wynagrodzić wszystkie figle i psoty „skrzata“ — uśmiechnął się Rosomak.
Pantera płynął jak ryba. Czuć było, że się bawi — bez żadnego wysiłku.
Przy jednej gęstwie roślin się zatrzymał i widzieli z brzegu jak po liściach umknął jakiś ptaszek, wreszcie dopłynął, kwiat zerwał — łodygę wkoło szyi obmotał i zawrócił.
— Wuj mnie nauczy pływać! — poprosił Coto.
— I owszem — od jutra.
Pantera wydobył się na brzeg i przedewszystkiem wypluł coś z ust na dłoń i podał Rosomakowi.
Było to jajko.
— Tego niema w kolekcyi. Gniazdo było sobie najzwyklej na liściu — jak na talerzu pięć jaj. A oto dla Żurawia „skrzat“ przyniósł prezent. Biegł ze mną po liściach, kierował, pomagał wyrwać łodygę. Zapomniał o zielonym proszku.
— Dostanie miodu i mleka! — zaśmiał się Żuraw. Przykucnął, puszkę swą roztworzył — i schował starannie zdobycz.
Pantera tymczasem wytarł się nieco trawą i oblekł szaty.
Zawrócili — znowu Coto przedygotał przeprawę kładek i wydostali się na ląd stały.
— A oto macie moją trzecią osobliwość, — rzekł Żuraw, stając na jakiejś polance.
— Osina w kołnierzu!
— To grzyb? — zdumiał Coto.
— Tak — huba drzewna, ale fenomenalnej wiel-