Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jabym jednak chciał znaleźć te gniazda, których wuj szuka od tylu lat.
Uśmiechnął się Rosomak.
— Dobrze. Tymczaszem pokażę ci jak się szuka tych dwiestu, które już mam. Zwolnił kroku i wskazał, nie przystając, krzak czeremchy.
— Widzisz tam, na lewo, o metr nad ziemią, ten pęk kwiatów i ciemną plamkę. Tam siedzi na pięciu jajkach gajówka mniszek. Pan ma kapturek czarny, pani rudy.
W południowych godzinach pan panią wyręcza w nudach wylęgania. Ona tam ot na tej brzozie czyści pióra i rozpręża skrzydełka.
Coto wytrzeszczał oczy, wreszcie stanął. Z czeremchy wyfrunął „pan“ spłoszony, zatrwożyła się „pani“, patrzeli ze zgrozą na potwora co rozchylał gałęzie krzaku.
— Mogę wziąć jedno jajko? — spytał Coto.
— Jeśli jasne, to jest mało zalęgłe. Inaczej zniszczeje przy wydmuchiwaniu.
— Mam początek kolekcyi — ucieszył się Coto, pokazując zdobycz.
Rosomak sięgnął do jednej ze swych kieszeni i dał mu szklaną tubkę, założoną watą. Było już na dnie rdzawo nakrapiane jajeczko.
— A to czyje?
— Sikory czubatki, znalazłem wczoraj w starem wiewiórczem gnieździe.
Coto zaczął oglądać każdy krzak czeremchy.
— Pilnuj też jałowców. To kopalnie gniazd. A ot