Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wuj na minutę nie chybił. To sztuka.
— Ja większą sztukę potrafię, rzekł Pantera, Wódz musi na słońce spojrzeć, a ja ino kiszek posłuchać. I wiem na jakie idziesz widowisko. Wódz posadzi Edwarda czy Kunegundę na starku wleziecie pod szaterek i będziecie kuwiekać na ptaszki. Ja ci jutro pokażę podobny spektakl u wodopoju przy Tęczowym Moście.
Ruszyli. Rosomak spytał:
— Znalazłeś już dużo gniazd?
— Nie mam szczęścia. Łażę i łażę, drapię się na drzewa, znajduję puste.
— Nauczę cię. Uważaj. Tu u nas, na drzewie w drzewie, na krzaku, na ziemi, na kępie, na wodzie lęgnie się ze trzysta gatunków ptactwa. Z tego siedmdziesiąt najmniej można znaleźć tuzinami łatwo, reszta wymaga większych starań, a już ze trzydzieści należy do wielkiej sztuki obserwacyi lub wprost szczęśliwego przypadku. Mam kolekcyę dwiestu gatunków, a teraz rocznie przybywa mi ledwie po kilka, a są takie których szukam od kilku lat bezskutecznie. Ty nie kolekcyonowałeś niczego w życiu.
— Ach owszem: owady, marki pocztowe, monety. W tym roku jakoś się zniechęciłem.
— Piszesz pewnie, tworzysz?
— Zkąd wuj wie? Mama pisała?
— Nie. Ale kto uważa, ten poznaje dużo obyczajów — nawet ludzkich. W maju wszyscy mają świetne szaty i śpiewają. Kto z ludzi ma ośmnaście lat przeżywa maj. Pisz, chłopcze, śpiewaj, marz!