Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciebie na długo. Tu se pościel na ławie i spocznij, po tylu wrażeniach.
Chłopak chwilę stał bezradny. Jakże miał spać bez łóżka, bez poduszki, bez nocnej komódki i dywanika pod nogi. Kuferek gdzieś został na dworze, a na samą myśl, by go szukać w nocy samemu dreszcz go przeszedł.
A nikt się nim nie zajmował. Żuraw z Rosomakiem przeszli do komory, Pantera zgasił lampkę, zmęczony setnie legł w swym alkierzu i zasnął natychmiast, trochę tylko mrok sieni rozjaśniała lampka od obrazu i chłopak usiadł na sienniku bliski płaczu.
Drzwi wejściowe nawet na klucz nie były zamknięte, w lesie coś szemrało, chodziło, wołało — po izbie coś się snuło — nie, nie sposób zasnąć.
Nieszczęsny Coto zaczął w duchu wymyślać matce, wujowi, swej doli, całemu światu. Potem wyczerpał cały zapas buntu i goryczy, przymknął oczy, bo go paliły od wiosennego wiatru i słońca, a potem już nic nie pamiętał — bo zasnął.
Zasnęły też kosięta pod skrzydłami matki, źrebię u stóp Łatanej Skóry, która drzemiąc stojący, budziła się na każdy szelest i dotykała nozdrzami dziecka, jakby mówiła: nie bój się, śpij, ja nad tobą czuwam.
Tylko małoletni Tupcio, wierny tradycyi rodu, biegał drobnemi kroczkami po całej chacie i tępił zawzięcie wszelaki owad, który się zakradł ze dworu.