Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/088

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pajęczyna! zdecydował Żuraw.
Ale dopust losu trzeba było z rezygnacyą znieść więc obadwa podali chłopcu prawicę.
— Wuj mi obiecał, że będę tu razem pracować, rzekł niepewnym głosem.
— No nie, poprawił Rosomak, obiecałem ci tu byt, jeśli do niego się nadasz. Bierz na plecy swój kuferek i ruszajmy.
Fornal nawrócił zaprząg i odjechał. Pantera zarzucił sobie na ramię największy worek. Żuraw z Rosomak obładowali się resztą i poszli.
Rekrut zarzucił sobie na ramię kuferek i podążył za nimi — potykając się na korzeniach. Ściemniało, nie było śladu ni drogi, ni ścieżki, gałęzie biły po twarzy, jakieś odrośla niskie chwytały za nogi, ciężar kuferka dolegał.
A tamci szli lekko, cicho, prędko i niknęli jak widma w gąszczu.
Chłopak po chwili spotniał, zdyszał, serce mu biło, ogarniał lęk i wstyd. Zaciskał zęby, walczył ze sobą — ale czuł, że nie podoła. Wreszcie gałąź zerwała mu czapkę, zaczął jej szukać, a gdy znalazł — ujrzał się sam w gąszczu.
— Wuju! zawołał z przestrachem.
Ale zamiast wuja Pantera ku niemu wrócił.
— No i co tam? Ustałem?
— Nie. Tylko mi czapkę zdarło i straciłem was z oczu.
— Czapkę zdarło, boś się lasowi nie ukłonił, a to wysoki pan i możny. Respekt trzeba przed nim mieć.