Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chór, zbudził ich dopiero ryk Hatory, rżenie klaczy i pisk Kuby.
— Oj, burza naniosła komarów! rzekł frasobliwie Pantera, siadając do śniadania. Lada dzień chmary będą tego plugastwa. Trzeba okna siatkami zabezpieczyć i szyszek zrobić zapas na „kurodym“.
Małej Łatanej Skórze chyba koszulkę poszyję, a to ją żywcem zjedzą. Na tę plagę to nawet Rosomak ratunku nie wymyśli.
— Owszem, całą zimę jakieś ingredyencye mieszał i mówił mi, że ma kilka środków na próbę. Jak myślisz — będzie on dzisiaj z powrotem?
— Wątpię, jeśli gościa zastał. Przed wieczorem poskoczymy do Tęczowego Mostu na spotkanie. A może mu jakiego figla spłatać? Wystraszyć?
— Rosomaka? Wystraszyć? zaśmiał się Żuraw.
Znasz co, czegoby się bał?
— Eh, możebym i znalazł, ale bestya nic po sobie nie da poznać — to i frajdy niema. Będę wędzarnię urządzać. Kazał mi też szczap smolnych nakopać i kosze rybne zrewidować. Ale przedewszystkiem muszę podpatrzeć, czy dudek o skrzynkę konkuruje.
Poszedł i przepadł w borze. Po drodze zapomniał o wszelkiej robocie i musiał po swojemu używać, bo zjawił się o południu podrapany, w rozdartej bluzie i jednym tylko chodaku, ale z masą najświeższych wiadomości.
— Przyleciały już wilgi. Cieciorka siedzi na ośmiu jajach. Cyranka ma gniazdo przy błocie: będzie suche lato. Czeczota jest na brzozie jak bochen. Zabi-