Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O wiele woda spadła. Pokazują się już pale po starym młynie. Hej, kiedy on tu stał, chyba przed wiekiem — teraz topiel! Skręcaj powoli ku olchom.
— Pod którą spróbujemy?
— Ano pod tą z suchym czubem, gdziem się wtedy skąpał.
— Dobrze — czółno wpoprzek postaw i zamocuj szostem. Razem równo zakładajmy siatkę — ino czółna nie odpieraj, bo pójdziemy głową na dno. Ino się nie gorącuj.
Żuraw zaciął zęby, bo mu dzwoniły z łowieckiego wrażenia. Zbliżali się do brzegu nieznacznie, zdradziecko, oczami się porozumiewając. Pantera wskazał wystającą gałąź olchową, zdjął swój pas, zawiązał w pętlę i o sęk zaczepił. Wtedy napad odbył się z błyskawiczną szybkością.
Zanurzyli w wodę drągi z siecią, objęli nią jamę czarną, Pantera, trzymając koniec pasa w zębach, lewą ręką wiosłem uderzył w wodę, zamącił aż pod korzenie.
— Jest! — krzyknął Żuraw, czując uderzenie w sieć.
— Porywaj, wyciągaj do czółna. Gwałtu, pilnuj, wywróci czółno! Bij w łeb, ogłusz! Do brzegu, do brzegu! — wołał Pantera i sam swe własne rozkazy spełniał.
Oplątany w oka podwójnej sieci, miotał się w czółnie potwór czarny, ślizgi, z olbrzymią głową. Łódź tańczyła, nabierała wody, lada moment mogła się wywrócić. Pantera z zębów pasek puścił, siecią olbrzyma do reszty oplątywał. Żuraw chwycił za wiosło, rozchybotane czółno ku niezarosłemu brzegowi