Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dlaczegóż specyalnie na Świętą Annę spytał Żuraw.
— Bo Święta Anna grzyby sieje. Nie wiesz? Na Chojowej Górze rosną pewnie od początku świata co roku, i nikt nie zbiera, boć tam nawet zimą trudno się dostać. Przeklęta topiel.
— Komu przeklęta, a nam błogosławiona — poprawił Rosomak. — Mielibyśmy to taki swój świat i raj — żeby bite drogi szły do chaty? Ucieklibyśmy po tygodniu, bo ludzieby nam życie zatruli.
— Pewnie. Chłopy i baby do Żurawia z chorobami, żydzi po rybę — no i goście. Rany Pańskie! Jak kiedy posłyszycie w nocy, że jęczę — to wiedźcie, że mi się to śni.
— Niechno kładki do Odrowąża nad wodę się pokażą — stary wnet się zjawi prawić mi o łamaniu w kościach! rzekł Żuraw.
— Ten do nas pasuje. Temum rad, uśmiechnął się przyjaźnie Rosomak. — On mnie uczył leśnego bytu.
Stanęli nad topielą i zaraz zawzięcie wzięli się do roboty.
Wiązali faszynę i słali jakby pomost. Całe bagno chybotało pod stopami, musieli omijać zupełnie nieporosłe bezdnie, szukać choć nikłej skorupy — białawego gąbczastego mchu — coraz to któryś zapadał, i towarzysze musieli go wyciągać na sznurze. Zmoknięci, czarni od szlamu, parujący znojem, mordowali się, walczyli, zdobywali krok za krokiem, tak w swym uporze zaciekli, że nawet się nie odzywali. A wszystko — o zdobycie tej krzyny czerwiu dla sierocego roju pszczelego.