Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/059

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    Wybrali się ku niemu niespokojni.
    — Coś ty! zbłądził? — spytał Rosomak.
    — Nie, tylkom się zgapił i wpadłem w tę jamę pod olchą.
    — A suma nie było?
    — Był. Okrutny. Mogłem rękami brać, ale o sobie myślałem — nie o nim.
    Pantera już torbę obmacywał.
    — Co tam? Kilka szczypawek.
    — Bo wielkie drapnęły — jakem nurka dał. Brr jak zimno. A nie wiecie, czy Kuba nocuje w rękawie?
    — Myśmy o ciebie byli trwożni. Nie patrzałem.
    — A wieczerzy niema?
    — Owszem. Zacierki na mleku ugotowałem, aleśmy ciebie czekali, i wreszcie poszli ratować.
    W chacie było przyjemne ciepło, ale Żuraw nie dał się przekonać, i przedewszystkiem do cna się, na czysto, wykąpał.
    Gdy przyszedł na wieczerzę, rzekł z pewnym zawodem w głosie:
    — Wiecie, Kuba jest w rękawie.
    — Toć się troskałeś, by w lesie nie nocował.
    — No tak, pewnie, ale zawsze to dowód strasznego sybarytyzmu.
    — Nareszcie przekonałeś się! Zaśmiał się Rosomak.
    Żuraw zaczął jeść — rozmarzyło go gorąco, ogarnęła nieprzeparta senność.
    — Nie wylej zacierki z łyżki do ucha! — droczył SIę Pantera.