Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Kamienie. Ciotka. Wpisany do heroldyi.djvu/43

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    to, jak Boga kocham, klnę się, w tym twoim worku zęby i brodę poniesiesz! Won! słyszysz!
    Postąpił krok naprzód — drzwi się zamknęły.
    Chłopak na środku kuchni pozostał, cały dyszący. Krew mu grała po żyłach, i serce biło mocno.
    Mundur włożył i do mieszkania wszedł. Przymaszerował do pani i na stole przed nią położył miedziaki.
    — Co to?
    — Żyd dał za wymoki herbaty i pierze!
    — Weźże to sobie!
    — Dziękuję. Przyszedłem też oznajmić panu, że owsa jeszcze jutro brać nie trzeba. Zbiegło na trzy dni pewnie.
    — Toś zuch! Dostaniesz jutro urlop za to!
    Cofnął się do drzwi, ale nie odchodził.
    — Co tam jeszcze?
    — Pokornie proszę pana o arkusz papieru i kopertę.
    — Na list? Masz.
    — Tak jest, do matki.
    Wycofał się wreszcie zupełnie, ale go zawołano po chwili.
    — Dorożkę nam sprowadź i dziecka dopilnuj. Wrócimy późno.
    Cisza zapanowała w mieszkaniu. Sylwester dziecko do snu kołysał i tam przy niem zasiadł do pisania:
    Sapał i potniał, krzywe litery stawiając i mażąc bezustannie.
    »Najukochańsza mamo i wy mili bracia i siostry! Donoszę, żem zdrów, czego i wam z duszy