Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Kamienie. Ciotka. Wpisany do heroldyi.djvu/42

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Ja nie cham, żeby wódkę chlać. Oddawaj pieniądze i idź do dyabła!
    — Ach, wy dziś skręcili się! Oddam. Co tam, pogadać nie można? Jaby tego owsa chciał zobaczyć; może cukier jest?
    Żołnierz milczał, rachując miedziaki, brwi mu się zbiegały groźnie.
    — Nu? to i wszystko już? Więcej nic?
    — Nie — pomyślał chwilę i worek wydobył z kąta.
    — Kupcie te dwie koszule i tę dewizkę! Co za to dacie?
    — To? — żyd oglądał, miął, ważył.
    — Dam rubla.
    — Dziesięć złotych.
    — Nie. Chyba co dodacie... Owsa!
    — Dodam scyzoryk; dajcie dwa ruble!
    Żyd czuł, że dla dalszych interesów twardym być nie można. Dobył pieniądze, potem, zgarniając koszule do worka, szeptał zcicha:
    — Nu? a coście obiecali, jak będzie? Jutro?
    Sylwester sapać zaczął. Ręce mu się mimowoli składały w pięści.
    — Ni jutro, ni kiedy. U nas w rodzie złodziei nie było. Won, ty!
    Zapałały mu tak złowieszczo oczy, że Żyd od progu się cofnął, drzwiami do połowy zasłonił.
    — Wy teraz bez humoru... Ja tu jutro przyjdę — rzekł.
    — Ni jutro, ni kiedy! — powtórzył żołnierz — a jak mi się nawiniesz jeszcze z pokusą, Judaszu,