Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Kamienie. Ciotka. Wpisany do heroldyi.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stróż zamiatający rynsztok, zagabnął go:
— Ale, tu się jakieś żydzisko o was u mnie dopytywało.
— Dawno?
— Będzie chyba z godzina może, — gadał, co wieczorem będzie.
Żołnierz nieco wbok się zwrócił, purpurą nabiegły mu oczy. Prędko w podwórze wpadł i na schody kuchenne począł się drapać. Serce mu biło, jak na trwogę.
Wszedł do kuchni swojej, koszyk na stole umieścił, dobył list z zanadrza.
Poznał pismo matki starej i dziecinnie się uśmiechnął. Niezgrabnymi palcami kopertę przedarł, i rozłożywszy arkusz na stole, wziął się do czytania, pochylony, ze zmrużonemi oczami, palce pod wyrazem każdym wiodąc i półgłosem zgłoskując.
— Mój najmilszy synku Sylwestrze. Naprzód donoszę ja tobie, że cię świętami winszuję i błogosławię — Jezusowi Panu i Panience Przeczystej Kazimierzeckiej oddając pod obronę.

A do tego nie gniewaj się, synku, że my tu do ciebie, świątkując, żadnego pisma nie przysłali, ani nijakiego gościńca, ale wspominki byli o tobie i u nas w domu i na wszystkich Budkach; Marcysia też tobie pięknie się kłania, i Józia, i Oleśka, i Kazik, i Adolf, i Hipek Rudecki. Chrzestna twoja takoż, a stryj pomarł. Wielkie frasunki były, bo Bóg ogień dopuścił, i przez to odryna[1] z sia-

  1. Szopa.