Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Kamienie. Ciotka. Wpisany do heroldyi.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

we dwoje, i on odetchnął, bo zgliszcz osady stad widać nie było, ni wycia psa słychać. I zmożony, usnął.
A gdy się obudził, mocniejszy się poczuł i w sobie cichszy. Wokoło też wielka cichość pól była, i maił się świat. Poszukał oczyma owej kobiety-pocieszycielki i ujrzał ją, jak wśród niw szła i schylała się i coś zbierała w połę płachty. A ilekroć zbliżyła się do niego, to spoglądała litośnie i słodko i znowu z uśmiechem chyliła się do ziemi. Nie miał sił, by do niej iść, i z dziwem patrzał, że zbierała kamienie. A gdy płachtę miała pełną, rzuciła ciężar w ów rozdół jałowy, i znowu szła, chyliła się i brała kamień po kamieniu, każdy: i taki, co kruszy lemiesze, i taki, co tępi kosy, i taki, co kaleczy bose stopy, i taki, który się w gniewie na bliźniego ciska; wszystkie zbierała, uprzątała.
A gdy znowu była blizko Jana, spytał:
— Co czynisz?
A ona z uśmiechem odpowiada:
— Chcę z ziemi tej zebrać wszystkie kamienie.
— Jakto? Poco?
— Aby setne plony dały niwy, aby nie krwawiły się stopy, aby nie niszczał dobytek i narzędzie, i aby nie klątwy i narzekanie, jeno śpiew  śmiech od pól tych ku niebu szły.
I wyciągnęła szeroko ramiona, jakby niemi cały świat objąć i ogarnąć chciała, i cała w jasności, w rozradowaniu, w szczęśliwości patrzała w niebo.