Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Kamienie. Ciotka. Wpisany do heroldyi.djvu/12

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    który wszedł właśnie, konie oprzątnąwszy, dorzucił drew w komin i rzekł:
    — Ogrzejcie się. Narąbię dla was cały sążeń!
    Jan na nic nie zważał. Wysypał na stół pieniądze z trzosa i rachował.
    A wtem drzwi skrzypnęły, i wszedł sąsiad. Popatrzał na białe srebro i westchnął, a pozdrowiwszy, zagaił:
    — Wiecie, Janie, podatki zbierają.
    — Wiem, co mi za kłopot! Na swoje mam.
    — Wiadomo, i więcej macie. Pożyczcie mi, albo ostatnią krowę zabiorą.
    — A tyś mi pomagał kamienie zbierać?
    — Na swojem zbieraliście!
    — I dla siebie. Było tobie także na swojem zbierać.
    — Sprawiedliwie mówicie. Dał wam Bóg większy rozum i siłę, poratujcie głupszego i słabszego. Dobrem sercem wam odpłacę.
    — A mnie poco twoje serce? Kamienie od was miałem i kamień każdemu z was dam!
    — Gospodarzu, dajcie mu poratowanie! — odzywa się podróżna kobieta.
    Obejrzał się na nią proszący i zapłakał.
    A Jan, jakby nie słyszał, odrzecze:
    — Co mam, dla mnie jest, nie dla hultajów i próżniaków. Idź precz i giń, boś tego wart. Onegdaj ukradłeś mi siano z łąki. Jeszcze cię za to w kryminale osadzę!
    Sąsiad już więcej nie śmiał mówić.
    A podróżna rzecze:
    — Ubogi jest, darujcie, rozumu nie ma, w bie-