Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a takie to pyszne, że i nie przystępuj! Także ją biją a biją!
Kalenik wstał. Spojrzeli wszyscy na niego, i ustąpili z drogi. On nie szedł, lecz sadził jak łoś przez błoto, przez ogrodzenie, na krzyk okropny, który głuszył i surmy i weselne wycia. Hanny nie zobaczył. Zwalili się na nią wszyscy, bijąc, kopiąc, obrzucając błotem. I słychać było:
— Do siebie ty przyszła — na ojcowskie: na, sobie — na, tobie! Twoja ziemia — na, jedz ją, jedz! Twoja chata: smakujże jej — używaj!
Kalenik kół z płotu jednym zamachem wyrwał i, zanim go postrzegli, z sił całych w gromadę go puścił.
Raz był wściekły. Zwinął się pod nim Kiryk, tknięty w głowę, zapiszczał Sak, upadła Tatiana.
A on już drugi porwał, i Sacharka po nogach poczęstował, a potem do Sydora dopadł, i za gardło go chwycił, pod nogi swoje rzucił, jak robaka wdeptał go w błoto.
Rozstąpili się wszyscy, i tedy pokazała się w błocie kupka szmat i ciała — nieruchoma: była to Hanna.
Ale Kalenik jej nie widział swemi krwią nabiegłemi oczyma. Wpadł do sieni, siekierę