Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kalenik dogryzał bułkę, i po tłumie się obzierał. Wtem z alkierza żydowskiego wypadła dziewczyna, za nią zgraja żydów i żydówek.
— Ty sielma, złodziejka! — wyła tłuszcza. Dopadnięto dziewczynę u progu, poczęto ją skubać, szarpać, bić i lżyć.
Kalenik poznał swą siostrę, Hannę.
— Do policyi, do turmy ją! — krzyczano.
Obojętny parobek patrzył. W strzępach krasnej spódnicy, w podartej koszuli, bez chustki, bosa, roztargana, czerwona, dziewczyna miotała się jak furya, zasłaniając piersi, gdzie za koszulą coś ukryła widocznie.
Biła, gryzła, kopała nogami, wrzeszcząc przekleństwa, to płacząc z bólu. Nareszcie ciekawość przemogła: Kalenik się ruszył.
Poznawszy go, Hanna rzuciła się w tę stronę.
— Kalenik, hołubku, sokoliku! Ratuj!
Ale on ją za ręce porwał, rozkrzyżował, i dobył z za koszuli chustkę czerwoną, bawełnianą — nienową nawet.
Jej-to tak broniła, jak wilczyca.
— Ty ścierko! — mruknął; ale w tem syknął z bólu, bo dziewczyna rozwścieczona ugryzła go w ramię, pchnęła i uciekła na plac,