Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie! Nu, nabije go dziadek!
— Czego? Stary nie lepszy.
— Nabije, bo nie udało się!
— Aha! A ty co kupił?
— Nic. Niéma za co!
— Ot hultaj! Nie mogłeś to zarobić.
— Zarobił, to dziadkowi oddaję!
— Urodzi ci bocian źrebię, jeśli co zobaczysz. Chodź, wypijemy piwa. Od wódki ja się odklął!
A dziewczęta szeptały między sobą.
— Za tobą, Łucysiu, czego on chodzi? — pytała Ołenia — toż do wdowy idzie!
— Niechaj idzie, kiedy sądzono! A ty prędko idziesz za mąż?
— W pierwszą Niedzielę po Bogosławie. Już i bodnia gotowa, i ręczniki pokrojone.
— Dobrze tobie.
— Ale, dobrze. Ino się boję, że bardzo prędki.
Bić będzie, bo i „pobożył się“ (zaklął się), że ubije, jak na drugiego spojrzę.
— To i lubi.
— A ciebie Tychon już weźmie!
— Czyja wiem? Może mnie Kniazie wezmą! I nagle łzy jej poczęły biedz po twarzy, — i w bok się zwróciła, i w tłumie przepadła.
— Co jej? — zagadnął ździwiony Karpina.