Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Gospodyni! — Cóż u dyabła! Nie dacie jeść? krzyczano z izby.
Skoczyła Prytulanka do komina, poczęła jadło lać w misy; Ołenia stawiała je na długim stole. Zaczęto pożywać łapczywie, zapomniano o podróżnych.
Stary Huc kobiałkę z pleców zdjął, dobył chleba, kiełbasy i sera.
— Jedz! — rzekł do syna.
Ale Karpina zwlekał. Patrzał na Ołenię, jakby czekając na coś.
Ona swoję część z garnka ulała na polewaną misę, ze swego bochenka ukroiła dwa zrazy chleba — i, trzymając dwie łyżki w ręku, stała zasromana, zalękła, nie mogąc się zebrać na odwagę jedzenia, czy podania.
Aż trafili na siebie oczami. Dziewczyna porwała misę, postawiła ją na ławie między ojcem i synem, i nic nie mówiąc, podała chleb i łyżki.
— Dziękujemy. Chleb swój mamy! — rzekł Korniło, biorąc się do jedzenia.
— Weźcie mego! — poprosiła jak o łaskę.
Karpina wziął, ze swego kawał jej podał.
— To ty mój weź! — odparł.
Ołenia przyjęła tę zamianę. Chleb był jednaki, czarny, suchy.