Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tego wieczora miał ochotę nawet tańczyć stary Korniło.
I odtąd nie widział nikt Karpiny w karczmie, a w chacie Huców dawna zgoda wróciła. Dotrzymał chłopiec panu przysięgi, dotrzymał mu i pan.
Pieniędzy nie żałował, starań nie żałował, ale odkrył mu Prytulankę czysty przypadek. Coś w parę tygodni zawołał Korniłę z synem do kancelaryi.
— No, Karpina, mam twoję dziewczynę! — wesoło oznajmił.
— Nie może być! — wykrzyknęli obadwa.
— A tak! Przyznam się, że bez wielkiego trudu. Służy Ołenia z matką u mojej ciotki, ztąd o mil dwadzieścia.
— Ot, szelmy daleko zadreptały — zaśmiał się stary Huc.
— Inaczej jak wypadkiem trudno ich było wyszukać, bo nawet w gminie nie znalazłem ich nazwiska. Jestem u ciotki — wychodzę na folwark, kogo widzę? Ołenię karmiącą kury. — Co ty tu robisz? — pytam, a ona mi buch do nóg i w płacz!
Nic-em jej nie rzekł; uprosiłem ciotki, żeby ich tam pilnowali, i prędko do domu wróciłem.