Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kobiety podniosły lament, mężczyźni siedzieli ponuromilcząc. Czuli swą winę.
Aż w tem Karpina nagle zajęczał, jakby przez grubą skórę chłopską dopiero teraz ból go doszedł.
— Oj, ciemna moja godzina! Ta dziewczyna była mnie jak słonko! Kędy się ja obrócę, gdzie ja się podzieję! Pójdę i ja jej szukać skróś świata!
— Milcz, błaźnie! Było gadać wczoraj, jak one płakały z żalu! Teraz roboty patrz i chaty!
Tak ich ranek zastał rozstrojonych i błędnych. Rozpełzli się, szukając śladów, ale nikt zbiegów nie spotkał.
Musiały już być daleko, i trudno było je wytropić. Marne to, ciche, szare. Zaszyje się gdzie w zapadły kąt kraju, stanie na służbę na folwarku, zwijać się będzie, starać, pracować,
Nikt ich nie spyta o dzieje i pasport. Tak się w oddali ślady ich rozpłyną — jak ślad kamienia w fali.
W Hrywdzie gadano o nich dni kilka, potem wspominano tylko u Huców. Wspominały kobiety, poczuwszy nadmiar pracy, i stary Korniło, gdy robotnika rachował. Karpina milczał; stał się tylko opryskliwym, i często wieczorami gdzieś się wałęsał.