Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wreszcie noc nadeszła, i sen wszystkich utulił. Prytulanka ubrała siebie i córkę w najgorszą odzież, ukroiła z bochna dwie skiby chleba, fartuchem opięła głowę i wyszła.
— Maty — szepnęła drżąca Ołenia — poczekajcie mnie przy wrotach: paciorki, odniosę. Wróciła znowu do chaty. Dziewczyna zawahała się chwilę z paciorkami w ręku, wreszcie przystąpiła do niego, i trąciła go w ramię.
Przywykły do wart różnych, przecknął się natychmiast.
— Kto tam? — zawołał.
— Cyt’, cyt’, to ja! — szeptała dziewczyna, ręką zatulając mu usta, i pochylając się do jego ucha, poczęła szeptać prędko: — Ja tobie paciorki odniosła. Już drugiej daj teraz! Bacz, i ja dla ciebie chciała nożyk na jarmarku kupić, zebrała dwa złote, i to weź, i sam sobie kup! Taj zdrów bądź i szczęśliwy, mój sokoliku jasny. Dobry ty był, ale dola zła!
Karpina, zrazu rozespany i mało przytomny, na ławie siadł.
— Co ty pleciesz! Duru się objadłaś, czy jaki dyabeł! — rzekł, nic jeszcze nie rozumiejąc. — Trzymaj swoje paciorki. Nie odbieram przecie. Przystąpiło co do ciebie? Idź spać!
Dziewczyna położyła na kolanach jego swój dar.