Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i nieskazitelny, nie rzekłszy nikomu złego słowa nawet wtedy, gdy ją wyzyskiwano całe lato, a precz wyrzucano z chaty na zimę — to nic: wiedźmą została, i wiedźmą umrze, otoczona nienawiścią, wzgardą i zabobonnym strachem.
Doszły wreszcie te słuchy, to posądzenie do samej Prytulanki. Rzuciła jej to brutalnie w twarz kobieta jakaś, którą przyłapała w ogrodzie na kradzieży kapusty.
Prytulanka zapłakała gorzko, żałośnie, i opowiedziała rzecz całą swym gospodarzom.
— Ja już to słyszał we wsi! — rzekł stary Korniło.
— I ja! — dodał Matwiej.
Zresztą wszyscy milczeli i nie patrzyli na nią.
Prytulankę to milczenie jej towarzyszek i Karpiny zabolało, jako wiara w pogłoskę. Popatrzyła po nich, jakby czekając słowa, a wreszcie poczęły jej się trząść ręce, drżeć usta, zabiegać łzami, coraz nowemi, oczy. I tak płakała, podczas gdy wszyscy jedli, coraz to po nich spoglądając, a za matką rozpłakała się Ołenia, i tak raz pierwszy siedziały wśród tej rodziny, znagła opuszczonemi się czując, wzgardzonemi, samotnemi.
Po wieczerzy rozeszli się wszyscy do zwykłych zajęć.