Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Skrwawioną siekierę, kapelusz, drąg zabrano do sądu, a rannego włożono na wóz, i odwieziono do chaty.
Już obejmowała go gorączka, bo na ból się nie skarżył, tylko wciąż powtarzał:
— A taki im jabłek nie dałem! Taki nic nie wynieśli!
Na Hubeniów spadł tedy grom w postaci śledztwa i aresztu Kiryka.
Stadnina gromadzka została bez pastucha; musiał Sydor syna zastąpić; nie puszczono Kalenika na zarobek, bo roboty przybywało z dniem każdym.
Zapanowała też jawna wojna między sąsiadami.
— Wasze szczęście, że w środku wsi siedzicie — odgrażał się Sydor — inaczej, tobym ja was urządził.
— Psie plemię, dworskie pokurcze! — krzyczał Sacharko. — Sądów wam chce się, za jabłka chłopca ciągacie po turmach! Popadniecie w moje ręce kiedy, to was ze skóry poodzieram!
Huce wrzeli, ale, hamowani przez ojca, milczeli na łajanie i pogróżki.
Kalenik jeden nie odzywał się z niczem.
Wieczorem słuchał klątw i planów zemsty, i tylko, spluwając, dodawał: