Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

napełnili swe zanadrza, i poszli bardzo grzecznie.
Karpina Huc spotkał ich przy bramie i zaśmiał się.
— A co? Wypatrzyliście? — spytał.
— Ojoj! — zuchwale odparł Kiryk.
— A widzieliście moję pałkę przy budzie.
— Ojoj! — powtórzył wyrostek.
— Nu, to jej smak poznacie!
I rozeszli się, zamieniwszy przyjazną zapowiedź — wojny.
Karpina się uwziął. Nie szło mu tyle o żydowskie jabłka, ile o swą sławę junaka.
Pomimo całodziennej pracy w polu czuwał w nocy, i brata Matwieja do pomocy uprosił; czuwał noc drugą, ale wszędzie była cisza i spokój.
Na trzecią noc zabrał Matwieja polowy do objazdu łąk, i czuł Karpina, że go nieprzezwyciężony sen morzy.
Zafrasowany, dumał chwilę we drzwiach stajni, szukając socyusza.
Znalazł wyśmienitego.
Pod żłobem towarzyszka jego obiadów, pstra Służka, hodowała parę szczeniąt.
Parobek zabrał je w połę świty, i zaniósł do ogrodowej budy.