Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Oni to kopią nocami kartofle, porywają u gospodyń kury i gęsi, spasają łany zielonego owsa i dworskiej koniczyny. Schwytać ich nie sposób, gdyż wjeżdżają w szkodę konno, i za lada szmerem zmykają, drwiąc z polowego. Czasami trafi się im gratka nielada. Tak się udało pewnej nocy Klimowi Czechowi podkopać się do alkierza szynkarza i dostać wiadro wódki.
Tak się udało Kirykowi Hubeni wywlec z chlewka na probostwie paromiesięczne prosię, a Iwanowi Kitowi dostać kopę jaj z komory u Dudarów.
Ucztowali więc na noclegach, przy ogniskach, skwarząc i warząc zdobyte prowianty. Rano trzęsła się wieś od babskiego wyrzekania i płaczu, ale hałastra ta mało o to dbała, trzymając solidarnie wspólną tajemnicę.
Pachniały im dworskie jabłka, i co nocy wybierali się po nie, ale się zwlekało, bo słuch szedł, że psy strasznie złośliwe i Huce wartują — żydom do pomocy. Huców nie cierpiała wieś, jak wilki-zbóje nie cierpią wiernych brytanów.
Pewnej niedzieli zjawił się Klim Czech, Maxym Syluk i Kiryk Hubenia w ogrodzie.
Każdy miał dziesiątkę na jabłka. Przebierali, kosztowali, snuli się tu i tam, wreszcie