Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nagle, zapewne głową na dół, straciwszy równowagę i przytomność.
Muł go oślepił, napełnił mu usta i uszy. Nie widział nic, ani wołać mógł; instynktownie na wierzch głowę wydostał, uczepił się kępiny, probował się wydźwignąć, oderwał ją swym ciężarem; znowu dał nurka, znowu za drugą się chwycił, i tak zawieszony w gęstej cieczy, uczepiony źdźbła marnego, Bóg wie, ile się czasu męczył. Widać było po jego strasznej twarzy, po siności rąk, po grozie oczu, że ani samowiedzy, ani sił już nie miał.
Na widok Łucysi począł połykać muł, ksztusić się, coś bełkotać.
Ona, zmartwiała i niezaradna, łamała dłonie, krzycząc w niebogłosy ratunku.
Aż wreszcie z gardła Kalenika wydarł się jeden wyraz zrozumiały:
— Pas, pas!
Rzuciła się tu i tam, czegoś bezprzytomnie szukając, wreszcie spostrzegła na pokosie pas jego krasny, który zapewne zdjął k’woli swobody ruchów.
Porwała go, i rzuciła mu, a on, ostatnim wysiłkiem, chwycił go zębami.
A wtem mu ręce się rozprzęgły, i znowuby dał nurka, gdyby nie ten pas.