Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tak mu odpowiedział Sacharko Hubenia pewnego ranka.
— Pojechali już twoi?
— Dzisiaj w nocy.
— To i babę twoję zabrali?
— Nie. Łucysię Makuszanki zgodzili. Byli by Hannę przyhołubili, ale szelma uciekła. Niechno się na jesieni pokaże!
Odszedł, klnąc, a Korniło swą ścieżką do dworu poszedł, a za nim ruszyli jego wszyscy z chaty.
Tak i Hubeniów chata opustoszała.
Wybierali się tejże nocy, i rwetes panował okropny.
Na wóz zładował Kalenik chleb i kosyworeczek z jadłem, garnek i dzbanek na wodę, zatknął w półkoszek siekierę, grabie, widły, i wór sieczki dla klaczy.
Na sieczce tej położył się Sydor i Kiryk, a parobek uczepił się drabiny i, pół siedząc, pół stojąc, wyjechał na ulicę.
Nawoływali czas jakiś do Sacharka, różne mu polecenia dając; on do nich krzyczał, przypominając, by łyk na postoły nadarli; Tatiana zalecała, by garnka nie stracili; Kiryk jej piskliwy głos przedrzeźniał, a wreszcie oddalenie przerwało rozmowę.