Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszelakiego dobra! Robotnicę też sławną dostajesz na lato! Dobra twoja!
Ale Sacharko, cięty, poczuł w sobie męzką dumę i lekceważenie.
Ręce za pas zatknął, i zaśmiał się zuchwale:
— A dyabeł-by brał waszą dziewkę, żeby nie te dostatki, i że wobec lata stoimy! Okrasić ją trzeba, bo raba od ospy, jak kasza hreczana.
— Ach, ty, łajdaku! — zaczęła Szczerbowa.
— Doloż moja ciemna! — zajęczała Tatiana. Matka wzięła ją energicznie w obronę.
— Nie tacy, jak ty, chodzili za swatami. Starszyzna z Kończyc konia zajeździł tu, jeżdżąc, taj prosząc.
— A mnie co starszyzna? Taki on dureń, jak i wszyscy! Ja na służbie nie z takimi urzędnikami gadał, a w Nowoszybkowie nie takie widział dziewczęta. Chciała mnie jedna kupcowa za zięcia, co kamienny dom miała!
Szczerbowa umilkła wobec tego, a Tatiana podeszła do męża i urosła z dumy.
Podsuwała mu kiełbasę, i sery, i pierogi, a on opowiadał dalej wspomnienia swe żołnierskie.