Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pozdrowiejesz. Bóg bat’ko. Zaraz ja do pani pójdę. Może tobie coś smacznego jeść się chce? Na, masz.
Nieśmiało dobyła z fartucha garść zielonej cebuli i obwarzanek, rzuciła mu w ręce, i uciekła ubóstwem swego daru zawstydzona.
— Łucysiu, zazulo, — zawołał. — Poczekasz?
— Poczekam — odszepnęła, zakrywając oczy.
Na przyzbie w słońcu sam pozostał, pożerając chciwie gorzkie łodygi cebuli, i twardy obwarzanek.
Otucha wstąpiła mu w duszę.
Bóg da, pozdrowieje do sianokosu.

· · · · · · · · · · · · · · · · ·
Maj.

Wziął pewnego wieczora Sydor flaszkę wódki i bochenek chleba w zanadrze i, odziany odświętnie, ruszył do Zamoroczenia.
U Szczerbów przyjęto go uprzejmie.
Dziewka Tatiana, widząc na co się zanosi, uciekła z chaty, i pomimo nawoływania nie dała się na powrót namówić.
Należało to do ceremoniału.