Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nasty rok, jak pierwszy raz tutaj kosił. Sacharka zabrali, a stary nieduży (niesilny); tak ja sam się sprawiam.
— Żonaci wy?
— Nie. Mołodeć! (kawaler).
— Takiż wam pora żenić się!
— Ta dziwo, że pora. Nijak nie można przybrać się. Co się pieniądze zbiorą, to i rozejdą. Spaliła się chata, drugiego roku wół padł, Sacharka trzeba było oporządzić, a siano drogo kosztuje. Tak to się odkłada!
— To źle. Potem was żadna dziewczyna nie zechce.
— Powietrze na „nich”! A któż „ich” weźmie! Toż tego we wsi, jak gęsi! — burknął Kalenik.
— A w „pryjmy“ nie chcecie iść?
— Pryjmaczy chleb — sobaczy! — odparł parobek. — A mnie naco jego kosztować? Jest chata, jest pole! Każda bohatyrka (bogaczka) za mnie pójdzie! W chacie baby braknie. Na jesieni, albo może i na Trójcę, ożenię się. Żąć niéma komu!
Tu popatrzał na nowego znajomego i spytał:
— A wy gospodarz?