Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kalenik ramionami ruszył.
— Ty, wrona! — burknął niewyraźnie.
Zacierka dymiła na stole. Zasiedli wszyscy do jadła, spożywając je powoli i zagryzając chlebem, który, białym ręcznikiem przykryty, leżał zawsze na rogu stołu.
Gospodyni założyła ręce i poczęła biadać.
— Dolo moja! Co roboty! Nie przędziona połowa lnu, a wełna cała leży. Gdzie ja rady dam na was pięcioro — obszyć, oprać, nakarmić!
— Ja gadał, że tak będzie, jakeście się uparli Hannę na jesieni wypędzić — rzekł Kalenik.
— Już twoja Hanna! Chłopcom z niej korzyść była, a nie mnie. Łajdaczka i hultajka!
— Taką gębę zimować — grzech — dodał gospodarz.
— Ożenić-by Kalenika — zaproponowała baba.
Chłop się oburzył.
— Zachciało się tobie, wiedźmo, wesele sprawiać. A wieprzak jest? a pszenica na korowaj jest? a pieniądze na wódkę są? Skręciła się!