Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dopiero za drzwiami czoło z potu otarł — i odetchnął głęboko.
— Przedewszystkiem stracę posadę — pomyślał — wychodząc na podwórze.
Upłynęła może godzina, gdy go znowu wezwano do gabinetu.
Panna von Treizner siedziała u biurka zajęta pisaniem. Twarz jej niknęła w cieniu abażuru lampy, ale głos był niezmieniony — równy, spokojny, zimny.
— Samochód jest w gotowości? — spytała.
— Tak. Jutro o południu, mam zadysponowaną drogę do Abbazyi.
— Jutro o dziesiątej rano macie być przed gankiem. Hrabina jedzie ze mną do Nicei.
Ogarnęła go — jak płomień — szalona radość i spytał — bez namysłu.
— Wowo też?
Nie odpowiedziała, trafił go rzut oka ostry, jak policzek, na ten dziki koncept. Po chwili rzekła powoli.
— Wasze doniesienie pozostawiłam w mojej tylko wiadomości. Nie macie żadnych żądań?
— Ja! — żachnął się. — Jak pani to rozumie?
— Ano — nagrody!
Zaśmiał się.
— Wątpię, czy jest suma na to wystarczają-