Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wany wyjazd do Abbazyi — dostał na posterestante list i cały dygocący czytał:,
— Nie zabijaj, nie kradnij — ale daj świadectwo prawdzie. Wyznać musisz, ale komu?
To już sam wybierz. Obydwie te kobiety cię znienawidzą — żeś odkrył wstyd i hańbę ich rodu, ale hrabina stokroć bardziej cię znienawidzi — boś odkrył jej słabość. Możeby ci łacniej wybaczyła — żebyś jej wyznał — ale nie potrafi się uratować. Nie daruje ci nigdy — jeśli wyznasz starej — ale ta ją z tego błota wyciągnie.
W każdym razie, Fred albo się dowie, albo się domyśli, kto mu szyki pomieszał, i ten ci też tego nie daruje. Kuli jego się nie lękaj — bo tchórz — ale jak gadzina cię ukąsi śmiertelnie — więc się strzeż.
Przeczytał Tomek, pomedytował — i zameldował się do panny von Treizner.
Gdy wyszła do niego — miała na twarzy zwykły kamienny spokój i chłód, który mroził i krępował. Ale Tomek miał w sobie nie bylejakie zuchwalstwo — i nie strwożył się, ni zająknął.
Krótko, bez żadnego wstępu ni omówień sprawę zdał — jak raport, bez żadnych własnych uwag na końcu.
Nie patrzał na nią — a skończywszy — nie czekał odpowiedzi — ukłonił się — i wyszedł.