Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Тak wam się zdaje — a mnie inaczej. Zagajnik się zamknie od jutra — więc po »somsiedzku« wam radzę — żeby krowy granicy nie przechodziły — bo za pasanie w zapustach wysoka taksa.
— Ho, ho — tak sobie poczynacie ostro — byście prędko nie ustali. Obejdzie się łatwiej hrabstwo — bez Żerania, jak Żerań bez nas.
I odszedł bez pożegnania.
A Tomek ujrzawszy zdaleka Walerkę, biegnącą od dworu do orzących fornali, zrozumiał, że go szuka, więc ruszył ku niej.
Dopadła go zdyszana dziewczynka.
— Proszę pana, przyszedł Wacałek i drugi mieszczanin i tak krzyczą w kuchni, tak się odgrażają Hance!
Przyspieszył kroku. Już zdala słychać było grube, zuchwałe głosy — aż za bramą. W kuchni dwóch drabów — w czapkach na głowie i z prętami w ręku — rozpierało się z całą bezczelnością brutalnej siły.
— A niechta sobie pani z nas drwin nie stroi. My się ta sądu nie bojamy. My ta też świadków mamy, że jakiś tam włóczykij nasze bydło na miastowem zastąpił i Kuleńca pobił — co i doktór poświadczy. My też ze sprawą wystąpimy.
Hanka stała przed drzwiami do jadalni, zasłaniając je sobą, by nie wtargnęli do matki.