Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wzdrygnął się — i nie patrząc na Remisza — rzekł.
— Kiedy on chce jechać? Na długo?
— W niedzielę — na cztery miesiące.
— To dobrze — daj mi pan jego adres. Zgodzę się.
— Pan się wahał — ze względu na ślub panny Teresy?
— Mniejsza — już się nie waham! Jadę. A teraz, muszę iść grać — już ósma.
Wziął skrzypce i wyszli razem. Było to pod wiosnę, w poście, czuć było w powietrzu budzące się nowe życie.
— Dawno już pan nie był u państwa Skorupskich — rzekł Remisz.
— Będę, żeby się pożegnać.
Remisz powiedział mu adres Tesznera i rozstali się.
Tomek przeszedł parę ulic i wstąpił do niepozornej mleczarni. Tam nań czekała panna Irena. Usiadł naprzeciw niej i rzekł:
— W niedzielę jadę w świat daleki.
— Co się stało! — szepnęła przerażona.
— Dławi mnie to położenie. Nie mogę dalej łgać i udawać.
— A ja?! — wybuchnęła.
— Ty może to potrafisz.
— Ja kocham. Nic niewiem pozatem.
— Mnie się zdaje, że Remisz się domyśla!
— Cóż znowu! Nie. Przecie ja się dla niego