Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Widocznie, kiedy to mówię. Jedliście dziś co ciepłego na obiad?
— Jedliśmy.
— Niech pani mnie nieobełguje tylko, bo z Janki prawdę wyciągnę. A teraz spać — i gasić lampę, bo nafty szkoda.
Po paru dniach o obietnicy swej Tomek zapomniał, i dopiero gdy w piątek wieczorem znalazł w swym pokoju śnieżnie białą koszulę i frakowy garnitur, począł kląć, bo był przemęczony.
— Po ilu kelnerach, urwipołciach i wszelakiej innej hołocie mam brać na grzbiet tę lokajską liberyę! — mruknął niechętnie.
Ale w sobotę wieczorem — ubrał się i poszedł.
Remisz nań czatował w bramie i rozpromieniał.
— Panna Irena zabroniła mi bez pana na próg się pokazać. Już tam pełno gości i tańczą. Byłem w rozpaczy, że pan nami pogardził.
— Nie pleć pan głupstw!
Czteropokojowe mieszkanie Skorupskich było wyprzątnięte z sypialnych sprzętów i zapełnione rozbawioną młodzieżą.
Remisz zapoznał Tomka z chudym panem i tłustą panią Skorupską, potem z piękną panną Ireną i z sześciu jeszcze pannami i po chwili już kręcił pierwszą z brzegu w takt walca, wy-