Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Naturalnie — stało się przecie, jakeś chciał. Biedna matka, czy przeżyje ten cios!
— Zatem sprawa skończona. Po pogrzebie odjeżdżasz — i o te baby niech cię głowa nie boli.
Ziewnął, i nie żegnając brata, odszedł do siebie. Tam — zamiast odpocząć — usiadł u stołu i zasmarował cały arkusz cyframi.
Wreszcie ramionami ruszył — i zaklął.
— A tom dopiero figla spłatał — ale komu? Tom dopiero na swojem postawił! Mam ochotę samemu sobie w gębę napluć. Ojcobójcą zostanę na wieki, amen — i od familii już się nie odczepię. Jedno z drugiem — utrzymać te dwie — to cztery tysiące rubli rocznie. Tysiąc od Maleckiej — tysiąc od ich kapitału, a dwa chyba ukraść, boć jaki dureń za moją robotę — tyle mi zapłaci. Uf — wkopałem się ładnie! Ano, trudno. Niech mi Szur daje posadę — w nadziei na Terkę — której nie dostanie! Ot i — jestem — wdowi syn!



∗                         ∗

Od czego to się zaczęło i w jakim szło porządku, który z wujów więcej mu nagadał morałów, a który go zwymyślał, tego narazie Tomek nie pamiętał. Stało się jednak coś, na co wcale nie był przygotowany — a mianowicie, że matkę i Terkę zabrał pod swoją opiekę wuj