Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go, gdy zdobędę własny kąt — a tymczasem, niech tu, u pani, zostanie.
— Będzie mu tu dobrze — niech pan się o niego nie troszczy. Po te obrazy jutro poślę. Ale ja też o jedno poproszę: żeby mi pan swój adres co roku przysłał — wedle tego tysiąca rubli. Ja je osobiście chcę doręczyć.
— Aha — chce pani przy tej okazyi skontrolować, czy pamiętam o mem zobowiązaniu — zaśmiał się.
— Ano — trzeba interesu pilnować. Chciałam też panu powiedzieć, że mam w Warszawie znajomego młynarza. On z Niemców — ale katolik. Od małego zaczął — teraz wielki kantor ma — zbożem handluje i mąką. Szur się nazywa. Jakby pan chciał u niego w biurze pracować — tobym do niego napisała. Tam u niego służy Antek Remisz — wdowi syn — dobry chłopak — z mojej też rekomendacyi — i Szur mi mówił, że na moje słowo — pracę każdemu da.
— Mam nadzieję od pracy się wykręcić, ale niech pani napisze. Pewnie po próbie ze mną Szur straci wiarę do pani rekomendacyi.
— A dlaczego! Przecie go pan nie okradnie.
— To nie — ale pracą się nie zamęczę.
— Jak panu będzie płacił — to pan mu przecie pieniędzy tych też nie ukradnie próżnując.