Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Z gwarancją pańską?
— Owszem — mogę i to napisać, jeśli pani jest tak naiwna, że mi nie uwierzy — bo ja sobie wcale nie ufam. Zdaje mi się, że nie zostanę bandytą — bo jestem na to za leniwy, ani kieszonkowym złodziejem — bo tego się trzeba uczyć — a na to nie mam cierpliwości — ani pofałszuję weksli — bo do rysunku i kopiowania brak mi kompletnie zdolności — nie potrafię też szachrować w karty, bo i do sztuk ręcznych nie mam talentu. Co do innych łotrostw, mniej jestem pewny. Pracować mi się nie chce, i uczynię, co tylko możliwe, żeby tej klęski uniknąć, bez narażenia się na konflikt z prawem karnem. Bardzoby mi dogadzało wyzyskać jakiego głupca, lub ożenić się dla wiktu dobrego i używania życia za pieniądze żony, którą za to będę zdradzał i poniewierał.
Poświęceń i ofiar nie uznaję — i dla nikogo i dla niczego onych nie spełnię, a już specyalnie nie znoszę rodziny, ale ich ani potruję, ani postrzelam — z tej racyi — że morderców zamykają na kupie z brudną hołotą i że tam jest robactwo — ja zaś radbym dwa razy na dzień zmieniać bieliznę — i trzy razy na dzień się kąpać.
Więc z tego wynika, że radbym spokojnie używać życia i stworzony jestem na milionera. Jeśli będę miał dosyć pieniędzy — żeby dobrze jeść i pić, wygodnie mieszkać — mieć do zaba-