Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

no trzeci — młodego chłopca w ułańskim mundurze — chciał się od targu wstrzymać. Ale z podwórza wrócił agent Strażyca i do ceny Pułaskiej dodał pięć rubli.
— Psiakrew — zawarczał Tomek — nie dostaniecie! I pędził cenę.
Pułaska cofnęła się — i wyszli z Władkiem.
— Czy ten obraz — to może pana stryj? — zagadnęła Malecka.
— A kat go wie — oburknął — ale za stryja pieniądze go kupię.
— A starczy panu na tamte, co to pan Strażyc chce dostać?
Ułan został przy Tomku. Płacił, i kupiony portret odwracał do ściany.
— Niech mi pani głowy nie zawraca. Starczy mi w każdym razie, żeby dokuczyć tej hałastrze. O — idzie na targ biskup. Pewnie w grobie się przewraca i klątwy ciska na świętokradców. 17 rubli!
— 25 — rzucił odrazu żyd.
— 30! — wmieszała się Malecka.
Biskup rósł w cenie, bo i reszta żydów przystąpiła do targów.
Nareszcie, dopędziwszy do stu pięćdziesięciu rubli, ustąpili.
Gdy Tomek płacił — ciekawe semickie oczy szacowały zawartość jego pugilaresu, i tryumf w nich błysnął, gdy chłopak ledwie zebrał sumę.