Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Którą wezmą różne Kahany. Nie pojmuję, że ojciec traci w ten sposób ostatni grosz.
— Nie zabawiaj mnie i nie przeszkadzaj. Mam gust na ten stary kantorek.
Władek odszedł — szeptali coś z Pułaską. Wśród żydów także znać było nerwowe podniecenie — i narady. Agent Strażyca osiągnął mahonie i wycofał się z pola walki. Do licytacyi portretów naprzeciw Tomka stanęła Pułaska.
Portrety przyniesiono do sieni. Stały rzędem pod ścianą — w swych zczerniałych złoconych ramach — wyblakłe konterfekty matron w czepkach i dam z ośmnastego wieku, mężów w kontuszach — z podgolonymi łbami, wojskowych i dygnitarzy w barwnych i muzealnych mundurach. Dużo ich było: — ze dwadzieścia, ze trzy wieki najmniej historyi, życia, mód, obyczajów; — malowana kronika rodu. Pierwszy doszedł pięćdziesięciu rubli — i został przy Tomku: była to jakaś prababka w robronach szafirowych i czepcu — twarz surowa, twarda.
Gdy ją kupił — zdało mu się, że ją pierwszy raz dopiero zobaczył i poznał.
Drugi — jakiś podkomorzy — w bogato haftowanym mundurze — z twarzą zasuszonej mumii — dostał się też Tomkowi.
— Ho — ho — trochę zawiele będę miał tych lanszaftów — pomyślał — i gdy licytowa-