Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dy warzywa — na czele kilku dziewcząt wiejskich, wśród których spostrzegł Zuzię.
Dzień to był bardzo ciepły, ale Malecka miała zawsze na głowie czarną chustkę i nieodłączny fartuch na barchanowej sukni.
Zuzia zobaczyła go zaraz i oznajmiła »dziedziczce«, która wbiła grabie w ziemię, otarła ręce o fartuch — i ruszyła ku domowi.
Spotkali się przy ganku. Tomek ukłonił się sztywno i urzędowo, bez żadnego wstępu, rzekł:
— Przychodzę z polecenia mojego ojca, który nagle zasłabł i prosi panią — o przybycie do Zagajów — dziś, zaraz, dla załatwienia interesu.
— A cóż tak pilnego. Pan Gozdawa pozdrowieje — to załatwimy interes.
— Ojciec miał atak paraliżu — więc kto wie, czy pozdrowieje. Polecił mi bardzo usilnie panią prosić o tę bytność.
Malecką poruszyło to widocznie, spuściła głowę, zamyśliła się.
— Bieda u was! — rzekła, podnosząc oczy i patrząc pytająco, badawczo na Tomka. Chłopak poczerwieniał i zbladł.
— Tak — u nas jest źle, — odparł z odruchem szczerości — ale zaraz dodał po swojemu szyderczo.
— Dostanie pani tanio Zagaje.
— Mnie dosyć Drobiny, ani się pędzę na