Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jak się te żydy zaczną drzeć teraz o zdobycz. Boć dla wszystkich nie wystarczy!
— Jakże ojciec?
— Drzemie. Siedzi nad nim stryjowska niemowa.
— Matce dałeś znać?
— A po co? Sabiński ręczy, że mu to odejdzie — więc za dni parę odwiozę go do Warszawy.
— Nie wiesz — ile zdołał zebrać gotówki?
— Parę tysięcy. Ale ja z tego wezmę — ile się należy — i opłacę służbę. Odprawię całą tę nieużyteczną czeredę domową i ogrodową — no, i wrócę tu — by dosiedzieć do końca.
— Trzeba ci być u Maleckiej i rozmówić się. Jeśli chce zostać przy Zagajach — może dopłaci — i nie przyjdzie do publicznej sprzedaży. Ojciec miał to zrobić.
— Możebyś ty to załatwił, bo wiesz, że ja nie mam zdolności do tych rzeczy. Skończy się rozmowa, że babę wykpam — i tyle.
— Przedewszystkiem trzeba od ojca dostać plenipotencyę do działania. Chodźmy do niego.
W półciemnej sypialni pan Feliks leżał nieruchomy — z zamkniętemi oczami. Niemowa siedziała przy nim.
Przywieźli ją z Paryża i od pierwszego dnia wzięła się do roboty, jakby całe życie tu była. Umiała wynaleźć sobie zajęcie, stać się wszędzie użyteczną i gdy pan Feliks padł, rażony