Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Katastrofa przyszła nieubłagana, i wcześniej, niż była spodziewaną. W dwa tygodnie po Tomku wrócił z Paryża pan Feliks, pozornie spokojny i nadrabiający miną, ale o lata zestarzały i z silnemi objawami nurtującej, nerwowej choroby.
Widocznie obmyślili z Władkiem sposoby ratowania, co się da, bo począł spieniężać cugowe konie, inwentarz, zboże na pniu. Ale po paru takich tranzakcyach — widocznie żydzi się spłoszyli — zaczęli podejrzewać — i nagle na Zagaje spadła masa drobnych wierzycieli małomiasteczkowych. Pierwsi byli pokorni — ale odprawieni obietnicą zapłaty — po odebraniu spadku — rzucili panikę na innych, którzy stawili się zuchwali, natrętni — grożący. Wtedy pan Feliks wysłał żonę z córką do Warszawy — ze dworu zniknęło stołowe srebro — i najdroższe sprzęty.
To było hasłem do otwartej już napaści. Posypały się sprawy sądowe — wyroki — i oto pewnego majowego dnia — zjawił się komornik. Miał prawomocny wyrok dla jakiegoś Kahana — i opisał ruchomości.
Wtedy — na widok urzędnika, wkraczającego jako wszechpotężne prawo — do jego domu, pan Feliks wyszedł do sieni — chciał coś mówić, poczerwieniał, zatoczył się — i padł na podłogę. Raził go atak paraliżu. Tomek ze służ-