Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

radzi. Trzeba też sprytnie wybadać Sabińskiego.
— A matka? Co powiesz matce?
— Powiem, że mam katar żołądka. Tak będzie zajęta leczeniem i dyetą — że to ją pochłonie.
— Wiesz, że Strażyc asystuje Terce.
— Pewnie nie dla posagu. A niechby ją brał. Tembardziej mogę go mieć za powiernika.
— Powiedz mi — a ta gospodyni stryja — coście z nią zrobili?
— Wisi przy nas. Z początku miałem nadzieję, że nam na co się przyda w poszukiwaniach, ale to idyotka. Wyjeżdżając, umieściłem ojca w prywatnem mieszkaniu, bo hotele nas zjadły. Baba siedzi przy nim, jeść gotuje i dogląda.
— Więc ostatecznie nie znaleźliście nic?
— Zabraliśmy z Nicei dwie skrzynie książek — narzędzia lekarskie — i kufer rzeczy osobistych. Ojciec na tem tkwi — szuka pieniędzy między kartkami i w podszewkach odzienia. Myślę, że to mu przejdzie w manię i na tym punkcie zbzikuje. Brr — com ja użył!
— Ba — ale ostatecznie — ty jeden — może coś mieć będziesz. Możesz czekać dziesięć lat, możesz mieć jakąś nadzieję.
Tomek się rozśmiał szyderczo.
— Mój drogi — ojciec żył także taką nadzieją i my także. I ta »matka głupich« ładnie