Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tę powtórzy natychmiast — i zyszczemy na czasie.
— Masz racyę i spryt. Dobrze, żem cię zabrał.
— No — uznanie miałem nawet u stryja, który zresztą obszedł się bardzo szczerze i otwarcie z rodziną. Nieboszczyk wielkiego kultu do nas nie żywił.
— Bezczelny, mściwy utylitarysta. Oszczerca i kłamca.
— Po co się ojciec na darmo żołądkuje. Będzie czas go zwymyślać — jak będziemy mieli pieniądze w kieszeni. Teraz tylko myśleć, jak je odszukać, a raczej odnaleźć tę Tryźniankę. Może to cudnej piękności wychowanka, z którą wypadnie mi się ożenić, żeby jej dowieść, iż jestem człowiekiem. Jestem spokojny, że mi skróci dziesięcioletni termin. Czy ojciec wraca do hotelu? Bo ja zajrzę jeszcze do kasyna — i zagram na dziesiątkę.
— Napiszę do Paryża natychmiast, pytając o tę Tryźniankę.
— Po co? Jutro rozpytam niemowę. Przecie musi ją znać. Ojciec niech się położy i ochłonie.
— Jestem zupełnie zgnębiony. Nie spocznę ani zasnę. Taka klęska, taka krzywda!
A jeśli ta Tryźnianka w Ameryce?
— To ją odnajdą w Ameryce. Człowiek nie