Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rozejrzeli się przedewszystkiem po mieszkaniu. Dwa pokoje po hotelowemu umeblowane. Salonik — sypialny — ubieralnia. Panował chłód i trochę zaduchu pleśni długo zamkniętego lokalu. Na stole w sypialni stały jeszcze flaszki od lekarstw, łóżko w alkowie zasłonięte niedbale rzuconą kapą — po sprzętach rozrzucona odzież i bielizna.
Parę kufrów podróżnych, trochę książek, papierów, laska, płaszcz, kapelusz filcowy, drobne graty na biurku stanowiły widocznie osobistą własność lokatora, co odszedł — reszta należała do wynajętego mieszkania.
Na stoliku przy łóżku obok rewolweru, zegarka niklowego i papierośnicy — stał wielki bukiet zeschłej mimozy.
Gozdawowie obejrzeli to wszystko w milczeniu, potem spojrzeli na siebie.
— Inwentarz nieduży! — rzekł Tomek. — Stryj się nie kochał w precyozach ani w elegancyach tualetowych.
— No — mogli dużo ukraść. Teraz, przejrzeć trzeba papiery! — odparł Feliks, zasiadadając przed biurkiem.
Niewiele było do przejrzenia. W szufladzie, w której klucz tkwił — leżała jedna koperta z nadpisem: »Do rąk brata mego, Feliksa Gozdawy«.
Ręce pana Feliksa się trzęsły, gdy rozdzie-