Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Doprawdy nie pamiętam, jak się te sprawy załatwiły. — To tak dawno.
— Prawnie — mógł swym funduszem rozporządzić, jak mu się podobało.
— No tak — prawnie! Ale nad prawem stoi sumienie, poczucie rodzinnego obowiązku, święte węzły krwi.
— Cnota skarb wieczny, cnota klejnot drogi! — zamruczał Tomek, ziewając.
Pożegnał ojca i poszedł do swego numeru, myśląc po drodze.
— Kobiety tu szyk. Można się zabawić. Byle stary nie pilił z powrotem i nie włóczył mnie po tych urzędach. A nie chcę mu sztorcem stawać teraz — kiedy ma monetę.
Wskutek tego, gdy nazajutrz pan Feliks wezwał go, by mu towarzyszył, Tomek bez wielkiego zapału, ale bez protestu chodził po różnych biurach i jurysdykcyach, i tyle wypracowali, że otrzymali prawo usunięcia pieczęci z lokalu.
— Pojedziemy jutro! — proponował Tomek znużony. — Ale pan Feliks był w gorączce.
— Ani chwili czasu nie stracę. Jedziemy!
Gdy stanęli przed willą — po dość długiej urzędowej ceremonii — otrzymali klucze, i pan Feliks drżącą ręką drzwi otworzył.
Głuchoniema stała na progu swego pokoju i patrzała obojętnie. Gospodyni dała im lampę. Weszli.